Od kilku dni na fejsbukowej grupie "Polacy w Swindon i okolicach" trwała burzliwa dyskusja pod wątkiem rozpoczętym przez Joannę Rakałowicz.
„Witam wszystkich... Wczoraj na ulicy poznałam bezdomnego pana, Polaka. W skrócie sytuacja wygląda tak, że „kolega” ze Swindon naobiecywał mu cudów. Pan przyjechał, ale nikt go nie odebrał z dworca autobusowego. Telefon kolegi okazał się wyłączony, adresu nie znał, a język klapa… Ruszyło mnie to strasznie, bo facet śpi teraz pod mostem… Ostatnie pieniądze wydał na śpiwór... Kupiłam mu jedzenie, dałam ubrania no i tyle, sama mam dzieci i też nie stać mnie na to, żeby codziennie go utrzymywać . Do pracy iść nie może, bo nawet nie wie gdzie się ruszyć... Do Polski nie ma za co wrócić, a po drugie jak to powiedział, że nawet mu teraz wstyd wrócić bez grosza... Moje pytanie: Czy ktoś coś wie, gdzie mogę go pokierować? Gdzie mogą mu pomóc? Cokolwiek, jakieś rady... Tylko bez wulgarnych i głupich komentarzy proszę. Każda sensowna rada się przyda. Z góry dziękuję.”

Wbrew obawom wątek ten nie wywołał lawiny tzw. „hejtu” czy wulgarnych komentarzy. Stało się wręcz odwrotnie. Pojawiły się dziesiątki deklaracji pomocy, ruszyła lawina dobra. Sytuacja Pana R okazała się być bardzo skomplikowana. Przybył do Swindon zaledwie tydzień wcześniej. Skradziono mu praktycznie wszystko, co posiadał. Nie ułatwiał zadania brak NiN, nawet w tym trudno było pomóc, bo przecież bez adresu też ciężko ten dokument uzyskać. Pomocni rodacy zaczęli od podstaw. Ktoś kupił buty, ktoś deklarował zakup namiotu. Pan R. otrzymał jedzenie, odzież. Co więcej otrzymał również propozycje kąpieli, czy ciepłych domowych posiłków z możliwością zjedzenia w normalnych warunkach. Długo by wymieniać większe i mniejsze gesty, z każdą chwilą przybywało i chętnych do pomocy, i przybywało też sporo rad i deklaracji. Znalazł się też ktoś gotów przyjąć pana R. pod swój dach na kilka dni. Nie do uwierzenia?
Wbrew temu co się o Polakach mówi, zgromadzeni wokół tej słusznej sprawy ludzie dobrego serca właśnie udowodnili, że wcale nie mają racji narzekający na polską bezinteresowną nieżyczliwość. Nagle okazało się, że jedna mała iskra potrafiła rozpalić spory płomień w zaangażowanych w tę akcję osobach. Każdy chciał pomóc, każdy miał serce wypełnione dobrymi intencjami. Romantyczna radość pomagania została jednak wystawiona na próbę. Pojawiły się nieścisłości w informacjach uzyskiwanych od pana R. Zmieniało się wiele detali dotyczących tak okoliczności przyjazdu pana do UK, jak i jego obecnej sytuacji. Sprawy nie poprawiła pojawienie się przy panu R młodego człowieka, który również przedstawił się jako osoba bezdomna. Podejrzliwość wzbudził fakt, że młody człowiek był bardzo dobrze ubrany, czysty. Uwagę skupiał jego drogi zegarek. Przedstawiał się różnymi nazwiskami, w pierwszym momencie przedstawił się nawet nazwiskiem Pana R. Nad wszystkim jednak samoistni wolontariusze potrafili przejść do porządku dziennego, szukając prawdy i nie skreślając swego podopiecznego. Wciąż chciano pomóc, szukano dróg do usamodzielnienia się rodaka. Renata Ranbir Jurecka, Sara Romaniuk i Marta Haba zabrały go do Citizens Advice Bureau, do Swindon Borough Council, plebani Polskiej Misji Katolickiej. Drogą mailową zwrócono się o pomoc do Polskiej Akcji Katolickiej. Akcja wciąż nabierała tempa. Mimo wątpliwości, a tych było coraz więcej. Inicjatorka całej akcji dowiedziała się i zawiadomiła nas, że przy St. Mary Church w każdy piątek oferowane są darmowe posiłki i nocleg. Postanowiliśmy włączyć się aktywnie w akcję i osobiście poznać pana R. Umówiliśmy się na dzisiejsze przedpołudnie. Na miejscu spotkaliśmy Joannę Rakałowicz i Jolę Rozmus. Podeszliśmy do naszego podopiecznego, który właśnie się pojawił. Przywitał nas wysoki mężczyzna około pięćdziesiątki. Wyglądał całkiem dobrze, co było zasługą podarowanej przez wolontariuszki odzieży. Dodatkowo panu R udało się gdzieś ogolić, więc jak na stereotypowy wizerunek osoby bezdomnej wyglądał całkiem dobrze. Zapytaliśmy o jego historię, którą opowiedział w szalonym niemal skrócie, w większości potwierdzając swoje wcześniejsze opowieści. Naszą czujność jednak pobudziła spora zmiana w stosunku do wcześniejszych wersji. Rozmowa jednak trwała w najlepsze; zasugerowaliśmy, że może najlepiej by było aby Pan R wrócił do Polski, do dziecka. Tłumaczyliśmy, że wrócić do domu na przysłowiowej „tarczy” jest lepsze od bezdomności, nawet w Anglii a może zwłaszcza w Anglii. I nagle pięcioletnie dziecko pana, które podobno zostało pod opieką cioci i babci w Polsce, okazało się być prawie dorosłym synem, który w tym miesiącu osiągnie próg pełnoletniości. Trzynaście lat różnicy to jednak sporo, prawda? Mimo wszystko zaoferowaliśmy panu transport do St. Mary dziś wieczorem. Pan R przystał na to bardzo niechętnie. Zaczął tłumaczyć, że w piątki i soboty udaje mu się zarobić dobre pieniądze pod klubami w centrum, że jak to określił „zawsze” to robi. Kolejny sygnał? Oj tak. „Zawsze” to jednak zbyt duże słowo jak na tydzień pobytu w Swindon. Ostatecznie jednak przystał na umówioną godzinę. Nie minęło jednak sporo czasu, gdy otrzymaliśmy informację od Asi Rakałowicz, że nasz podopieczny zrezygnował. Że ktoś dał mu pokój i teraz potrzebuje tylko pracy, jeśli możemy w tym pomóc. Nie wiemy czy to prawda, czy kolejna półprawda lub kłamstwo. Wiemy jedno, Pan R ma prawo do wolności wyboru i nie można go zmuszać do słusznej naszym zdaniem drogi. Trochę jednak szkoda.

Wielu z was powie, nie warto było. Że naiwność nie popłaca. W tym wypadku nic bardziej mylnego. Sprawa Pana R. zgromadziła kilkanaście osób, które zupełnie bezinteresownie i zupełnie spontanicznie pokazały, że potrafimy i umiemy poświęcić własny czas i pieniądze aby pomóc Rodakowi. Nawet jeśli finalnie okazuje się, że nie do końca tej pomocy chciał, wymagał lub nie był w 100% uczciwy. Cokolwiek w życiu robicie, o czymkolwiek marzycie dziś życzymy Wam wszystkim, abyście na swojej drodze spotykali ludzi takich jak: Joanna Rakałowicz, Sara Lidia Romaniuk, Renata Ranbir Jurecka, Jola Rozmus, Marta Haba, Marta Szymańska, Kasia Pietrucha i kilkoro innych, którzy w mniejszym lub większym stopniu dali kawałek siebie drugiemu, potrzebującemu człowiekowi. Jesteście wielkim powodem do dumy!